wtorek, 22 listopada 2011

Rumunia: Wciąż żyję.

Dużo się u mnie nie działo ostatnio. Głównie chodzę na zajęcia, kręcę się po mieście, poznaję ludzi, spotykam się z nimi. Zajęcia są męczące (ach, ten angielski) i długie bo zwykle po 4h jednego przedmiotu z krótką przerwą... Po za tym, od tego weekendu jest strasznie zimno. Nawet w sobotę śnieg padał! Tak, tutaj to ważne wydarzenie (zwłaszcza dla Hiszpanów, którzy strasznie się cieszą z tego powodu, zupełnie nie rozumiem tej ekscytacji...), gdyż jak do tej pory pogoda nas rozpieszczała- słońce, niebo bez chmur i pomimo ostatnich mrozów, przyjemnie na dworze. Ale od piątku nie jest tak kolorowo: baaardzo zimno i nad miastem wiszą ciężkie chmury.

Ostatni weekend nie siedziałam w Cluju. Zostałam znienacka zabrana na wycieczkę organizowaną przez biuro Erasmusa na uniwersytecie mojej koleżanki. Nie miałam pojęcia dokąd jadę, jedyne co wiedziałam to to, że będą tam termy!
Prawie cały weekend spędziłam w śmierdzącej siarką, gorącej wodzie, w basenie pod gołym niebem!!! Pomimo tego, że był mróz, nie było tam zimno: w samym zbiorniku była ciepła woda, a ponad nim unosiła się gorąca para. Mogę jedynie powiedzieć, że po tym wszystkim moja skóra jest gładka jak nigdy dotąd :D
Atrakcje? Błogie lenistwo, ognisko, siatkówka w wodzie, ciekawi ludzie.
Wcześniej zastanawiałam się po co ludzie jeżdżą na termy, teraz już znam odpowiedź!
Postaram się wrzucić parę zdjęć ośrodka gdy mój Internet trochę przyspieszy, któregoś dnia...

Ciekawostki?
- w Rumunii prawie wcale nie używa się monet. 1 lei to papier. Wszystkie pieniądze są tak naprawdę z folii, nie ma możliwości ich przerwać. A wszystkie drobne sumy są zaokrąglane. Nie ma jak u nas, że coś kosztuje 1,99... Czasami zdarza się tak jedynie w hipermarketach. Jeżeli chodzi o monety to są jedynie: 50 bani, 10 bani i 5 bani, więc dziwi mnie, że w ogóle pojawiają się takie ceny jak 99 bani... A tak po za tym to samo słowo "bani" oznacza "pieniądze"...
- autostop. Tutaj to bardzo powszechny sposób podróżowania. Ludzie nie boją się jeździć autostopem czy zabierać pasażerów. Moi znajomi przejechali tak pół kraju (fakt, że nie mają prawie wcale zajęć...). Czasami jedynie zdarza się, że ktoś zażąda pieniędzy za podwiezienie, ale prawie nigdy nie proszą o to turystów. Rozmawiałam na ten temat z kobietą, która prowadzi biuro informacyjne w Turdzie i powiedziała, że ona podróżuje w ten sposób codziennie do pracy...
- placinta. Jest to placek (nie wiem jeszcze dokładnie z czego), smażony w głębokim oleju i podawany na słodko (widziałam z nutellą lub karmelem) lub słono (próbowałam z branzą-białym, słonym serem, PYCHA!). Wiem, że na Węgrzech też jest znany ale pod inną nazwą. Jest duży, wielkości normalnego talerza i bardzo sycący.

Na razie tyle. W następny weekend wybieramy się do któregoś z miasteczek rumuńskich, więc mam nadzieję, że będę miała o czym napisać już niedługo!

:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz