Ogólnie u mnie nie działo się zbyt wiele. Od ostatniego wpisu minęło 3 tygodnie: pierwszy tydzień próbowałam ogarniać zajęcia (uwierzcie mi, tutaj to wcale łatwe nie jest!), następny tydzień zrobiłam sobie wolne ;), potem znów ogarnianie zajęć, które przez tydzień zdążyły się nieźle pozmieniać. Na szczęście udało mi się znaleźć trochę czasu i na zwiedzanie.
Zaczniemy od części wschodnio-północnej Cluja :) Jak pamiętacie część zachodnio-północna to jest jeszcze obszar dość stary, jest tam dworzec kolejowy, cerkiew, Mc’Donald, synagoga i inne. Pewnego razu wracając do kampusu wybrałam drogę na wschód i byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Na początku przeszłam jeszcze przez fragment „Starego miasta”, ale dalej już wszystko wyglądało całkiem inaczej. Sądzę, że kiedyś były to obrzeża miasta: jest tam rzeczka, wzdłuż której ciągnie się uliczka, stoją stare, piękne, domki jednorodzinne (dla kontrastu: równoległa do tej ulica, to blvd 21 Decembrie 1989, czyli główna, najbardziej rozjeżdżana i okablowana ulica miasta), są parki, jezioro z restauracją, trochę domów kilkupiętrowych, nowo-otwarty stadion, place zabaw, ale przede wszystkim dużo zieleni.
Uliczka łącząca z blvd 21 Decembrie 1989:
Mini skate-park (wybaczcie jakość, ale niektóre zdjęcia były robione telefonem):
Rzeczka (po lewej ciągną się posiadłości, z prawej jest droga):
Bardzo podobały mi się nie tylko domy (niektóre bardzo dobrze zadbane) ale same „podjazdy” do podwórek: każda działka ma swój most:
A tu jeden z najpiękniejszych, chociaż nie odrestaurowany, dom:
Kawiarnia "Quo Vadis", bardzo mnie zaintrygowała. Mam zamiar się tam kiedyś wybrać, zwłaszcza, że ostatnio usłyszałam, iż mają tam najlepsze ciasto czekoladowe w mieście ;)
O, chciałabym się pochwalić ;) Uczę się „obsługi” autobusów! Moja koleżanka mnie przekonała. Niestety, łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Dopiero teraz doceniam ZTM. Po pierwsze nie ma czegoś takiego jak bilet miejski, a jedyne długookresowe są bilety są na jedną linię, co mi niewiele daje bo i tak nie mam gdzie codziennie jeździć-na uczelnię nie mam dojazdu publicznego, trzeba iść pół godziny. Nie ma też biletów studenckich, wszystkie w tej samej cenie. Co jest ciekawe, jeden bilet kosztuje 3,5 lei ale jest dwukrotnego użytku. Raz kasujesz na jednym końcu, potem na drugim. A, i są najczęściej stare kasowniki „dziurkacze” ;)
Wstawiam zdjęcie biletu-z jednej strony jest skasowany „dziurkaczem”, z drugiej nowszym automatem, drukującym datę na bilecie:
Co więcej, nie ma konkretnych, prostych linii autobusowych. Są pętle, czyli autobus jedzie od punktu A do B pewną trasą, a wraca inną. Jest problem, ponieważ trzeba wiedzieć, jaką trasą dokładnie jeździ, gdyż na przystankach, w autobusach/trolejbusach oraz w Internecie nie ma żadnej rozpiski! Jedyne co może pomóc to mapka w Internecie, oddzielna dla każdej linii (ostatnio gdy próbowałam znaleźć dojazd do pewnego miejsca, musiałam przejrzeć po kolei mapki każdej z ponad 30 linii…). Do tego nie ma rozkładu czasowego. Podane jest jedynie o której rusza pojazd z punktu A czy B, a na pośrednich stacjach trzeba liczyć na łut szczęścia. Może i niektórzy wiedzą, ile czasu zajmuje dojazd z punktu A do ich przystanku, ale ja na razie robię tak jak większość, czyli idę na przystanek i czekam: może przyjedzie?
Gdy się już jako tako nauczyłam „obsługi” autobusów to wybrałam się do jednego z nielicznych centrów handlowych Iulius Mall’a. Warto wspomnieć, że centrów handlowych jest bardzo niewiele, ja wiem jedynie, że jeszcze jest chyba Polus Center, ale nie mam pojęcia gdzie. Iulius jest w bardzo zachodniej części miasta, prawie na obrzeżach, więc jadąc mogłam trochę pozwiedzać. Ogólnie, tak jak pisałam poprzednio, w tej części miasta królują blokowiska. Większość jest z okresu około komunistycznego (dość charakterystyczne, chociaż tu lubią półokrągłe balkony), ale im dalej tym pojawia się trochę nowocześniejsze budownictwo.
Fragment Iulius Mall’a:
W każdym razie wybrałam się do tego Iuliusa, gdyż właśnie TAM jest biuro imigrantów. Powinnam się zarejestrować w biurze, niestety z moim szczęściem znów pocałowałam klamkę. Akurat tego dnia, pracowali jedynie do 13-tak głosiła karteczka na drzwiach. W ogóle ostatni tydzień był pod hasłem „całowania klamek”- większość zajęć była przełożona lub odwołana, o czym wcześniej nie wiedziałam.
Iulius Mall jest naprawdę dużym centrum, to jedyne miejsce w Klużu gdzie można znaleźć sklepy sieciówek, np. H&M, Zara, Starbucks czy inne, gdyż na mieście głównie spotyka się niemarkowe butiki, second hand’y czy nieliczne outlety. W Iuliusie można znaleźć wszystko. Ciekawe jest miejsce gdzie został zbudowany: obok rozciągają się dwa dość spore jeziora i widok jest całkiem przyjemny:
Zabawne jest, że w krainie, w której narodziły się przerażające legendy o wampirach, ludzie wprost kochają Halloween. W związku ze zbliżającym się 31 października, wszędzie można spotkać ogłoszenia o imprezach czy spotkaniach, wystawy z dyniami, wampirami i innymi stworami. W Iuliusie natknęłam się na stragan z przebraniami i akcesoriami przydatnymi w „świętowaniu” tego dnia oraz jakieś wielkie artystyczne ozdoby (nawet nie wiem jak to nazwać), na przykład:
Skoro jesteśmy przy temacie wampirów to może napiszę Wam skąd się wzięła postać Drakuli, który pochodzi właśnie z Rumunii. Można tu zwiedzić zamek „Draculi” albo inaczej Włada III.
Drakulę spopularyzował w swojej powieści angielski pisarz Bram Stoker. Opisywał on hospodara (księcia) Włada III Palownika (Vlad Tepeş, 1431-1467), ale imię zapożyczył od jego ojca Włada II Diabła (Vlad Dracul). Przydomek „dracul” wziął się z przynależności Włada II do zakonu dragonów, militarnego stowarzyszenia walczącego z „niewiernymi” czyli Turkami. Dopiero później „drac” zaczął oznaczać „diabła”, właśnie po wyczynach syna Włada II.
Wład III Palownik zapisał się w historii, ponieważ był niebywale okrutny, nawet jak na tamte czasy. Jego charakter uformował się w dzieciństwie na skutek niewoli na dworze sułtana Murada II oraz okrucieństwa jakiego doświadczyła jego rodzina w tym okresie. Gdy objął rządy w 1456r. rozpoczął się czas terroru. Ulubioną torturą Włada III był pal (turecki pal znaczy cienki, zaostrzony kij), na którym zginęły dziesiątki tysięcy ludzi: dorosłych, starych i dzieci. Używał tej tortury w celu zdławienia buntów bojarski oraz za każde najdrobniejsze przewinienie, od kłamstwa po zabójstwo. Oczywiście stosował także inne sposoby dręczenia ludzi, dobrze znane w tamtych czasach (zainteresowanych szczegółowymi opisami odsyłam do przewodnika Pascala o Rumunii lub innych dzieł poświęconych Palownikowi). Istnieje opowieść, że w pewnym mieście Wład III kazał ustawić złoty kubek by spragnieni mogli napić się z niego wody ze studni-ludzie tak się bali, że kubek ten został skradziony dopiero po śmierci hospodara.
Nie wiem dokładnie jaki jest związek wampira Drakuli z Władem III Palownikiem oprócz okrucieństwa, ale stąd się właśnie wzięła legenda o Drakuli :)
Wład III Palownik zapisał się w historii, ponieważ był niebywale okrutny, nawet jak na tamte czasy. Jego charakter uformował się w dzieciństwie na skutek niewoli na dworze sułtana Murada II oraz okrucieństwa jakiego doświadczyła jego rodzina w tym okresie. Gdy objął rządy w 1456r. rozpoczął się czas terroru. Ulubioną torturą Włada III był pal (turecki pal znaczy cienki, zaostrzony kij), na którym zginęły dziesiątki tysięcy ludzi: dorosłych, starych i dzieci. Używał tej tortury w celu zdławienia buntów bojarski oraz za każde najdrobniejsze przewinienie, od kłamstwa po zabójstwo. Oczywiście stosował także inne sposoby dręczenia ludzi, dobrze znane w tamtych czasach (zainteresowanych szczegółowymi opisami odsyłam do przewodnika Pascala o Rumunii lub innych dzieł poświęconych Palownikowi). Istnieje opowieść, że w pewnym mieście Wład III kazał ustawić złoty kubek by spragnieni mogli napić się z niego wody ze studni-ludzie tak się bali, że kubek ten został skradziony dopiero po śmierci hospodara.
Nie wiem dokładnie jaki jest związek wampira Drakuli z Władem III Palownikiem oprócz okrucieństwa, ale stąd się właśnie wzięła legenda o Drakuli :)
Legendy o samych wampirach funkcjonują w Rumunii od wieków. Nie raz czytałam opowieści, że w czasach sprzed Włada III ludzie nałogowo obwieszali domy czosnkiem. Dlatego tak bardzo mnie dziwi uwielbienie tego narodu dla Halloween- w końcu przez wieki bali się wszelkich ciemnych postaci, a teraz są bardziej zagorzali w świętowaniu niż inne narody. Zwłaszcza, że samo Halloween nie jest ich wymysłem.
Tak z ciekawostek: podobno część Ersamusów (głównie Hiszpanie) pojechało na „Halloweenowy weekend” do Braszova. Sama czytałam o tej wycieczce i główną atrakcją jest oczywiście pobyt w zamku a także impreza w przebraniach ;)
A teraz coś co bardzo polubiłam w Cluju :) Jest tu sporo sklepików, które ja nazywam "rupieciarnia". Można tu za grosze dostać duperele, o których nie zawsze zdajemy sobie sprawy jak bardzo są nam potrzebne. Dla mnie, urządzającej się w nowym miejscu, są to cudowne miejsca. Kupimy tu kuchenne przybory (nawet stare, metalowe, emaliowane w kropki czy błękit, kubki!) garnki, zastawę stołową, wszystko do łazienki, metalowe „męskie” zabawki do garażu czy różnych domowych napraw oraz wiele więcej!
Jeden z takich sklepików:
Jeden z takich sklepików:
I jeszcze coś, co uwielbiam: tutejsze mini piekarnie. Nie wiem czy Wam wspominałam, ale tu jest przepyszne pieczywo na słono czy słodko. Tutaj gdy chcesz kupić drożdżówkę czy inną bułę, nie dostaniesz starej buły z niewielkim ilością czegoś w środku, a pyszną, nie raz jeszcze ciepłą, świeżą i delikatną bułkę (najczęściej z ciasta pół-francuskiego) pełną dobrego nadzienia! Oprócz znanego nam Fornetti (chociaż tu nie ograniczają się jedynie do małych ciasteczek, ale również robią większe buły, a nawet jakieś kawałki pizzy) są też ichniejsze sieciówki, a także zwykłe maleńkie piekarnie, gdzie stoi starszy pan w kitlu i sam robi te pyszności, by następnie wstawić je do pieca i za jakiś czas sprzedać Ci gorącego croissanta z żółtym serem w środku. Mam takie szczęście (a może pecha, bo to się źle na mnie odbije :P), że po drodze na zajęcia mijam maleńki kiosk gdzie Pani, zwykle gdy widzi, że idę, wyjmuje z pieca gorące ciasteczka na kształt fornetti. Ja uwielbiam ślimaki z czekoladą czy melci pizza, czyli ślimaki z pomidorowym sosem z przyprawami:
Wyobraźcie sobie takie coś prosto z pieca w mroźny poranek! :D
Na koniec wstawiam jeszcze zdjęcie Katedry wieczorem:
a także jedną z dwóch dróg prowadzących do mojego kampusu (to są schody zaczynające się na przedłużenie blvd 21 Decembrie 1989, czyli ulicy Motilor, a na wprost widać przedszkole), mój akademik jest na górze, po prawej:
Chciałam jeszcze napisać o wschodach i zachodach słońca tutaj. Uwielbiam je. Nie jest to kula nad horyzontem (chociaż tę wersję też kocham!), ale podczas wschodu nagle robi się coraz jaśniej, a z czasem pojawiają się promienie na najwyższych budynkach w mieście. Świetnie to widać jak idę na uczelnię, gdyż droga prowadzi przez wzgórze, mam wtedy świetny widok na fragment rynku z katedrą katolicką. Pięknie to wygląda gdy część budynków skąpana jest w delikatnym słońcu. Podobnie jest przy zachodzie :) Oczywiście dzieje się tak, gdyż Kluż leży w dolinie pomiędzy górami, które wielkością przypominają nasz Beskid ale są bardziej skaliste. Nie mam zdjęć bo nie trafiło mi się bym miała w takim momencie aparat.
Ogólnie żyję sobie tu dość spokojnie. Powoli poznaję ludzi: jest sporo Polaków, ale najwięcej chyba Niemców i Hiszpanów. Próbuję chodzić na zajęcia, ale ostatnio mi to nie wychodziło w tygodniu „całowania klamek”. Ogólnie to wcale zajęć mało nie mam: niby ich jest niedużo ale prawie wszystkie polegają na tym, że najpierw mam 2h zegarowe wykładu, a potem 2h seminarium z tego samego przedmiotu. Prawie wszystko jest po 4h, a do tego do większości seminariów trzeba coś poczytać-jeden rozdział książki (zwykle bywa tak ok.80 stron) na zajęcia. Nie powiem, że się bardzo gorliwie przygotowuję (chociażby dlatego, że na razie nie było zbyt wiele zajęć), ale mimo wszystko sporo będzie do zrobienia.
Za to niektórzy na innych wydziałach, mają duuuużo mniej zajęć-głównie dlatego, że nie ma u nich wykładów w języku angielskim a jedynie rumuńskim, więc dostają materiały, a na koniec tylko zdają egzamin. Jeszcze większym absurdem, który spotkał inne osoby, jest gdy profesorowie każą chodzić na zajęcia po rumuńsku „dla zasady”, a oni i tak mają egzamin po angielsku gdyż nie znają tutejszego języka. Ja na szczęście/nieszczęście tak nie mam-wszystko po angielsku. Czasami jest strasznie ciężko, bo niektórzy mają katastrofalną wymowę i nic nie mogę zrozumieć, a czasami słownictwo przedmiotowe jest trudne i dla mnie na razie nie znane (jak np. Conflict and Negotiation Theory, czy coś w tym stylu…). Wierzę jednak, że jakoś to potem pozaliczam ;)
Co do pogody to nadal, odpukać, jest piękna. Teraz robi się coraz chłodniej, ale mroźne poranki są zaledwie od paru dni. Jest słonecznie, a na drzewach cały czas liście w całej gamie kolorystycznej: od zieleni, przez żółć i pomarańcz do jaskrawej czerwieni. Nie wiem jak dokładnie jest teraz w Polsce, podobno też ładnie, ale ja się niezmiernie cieszę z rumuńskiej „złotej jesieni”.
Na razie to tyle o moim życiu w samym Klużu. Czeka Was jeszcze post, w którym opowiem o mojej wczorajszej wyprawie do Turdy i wąwozu Cheila Turzii. Postaram się to dużo szybko wstawić!
Trzymajcie się ciepło!
Ola
Ola