niedziela, 30 października 2011

Rumunia: Dalsze życie w Klużu


Gratuluję Wam cierpliwości, chociaż niektórzy nie wytrzymali i zaczęli mnie męczyć o kolejnego posta :P

Ogólnie u mnie nie działo się zbyt wiele. Od ostatniego wpisu minęło 3 tygodnie: pierwszy tydzień próbowałam ogarniać zajęcia (uwierzcie mi, tutaj to wcale łatwe nie jest!), następny tydzień zrobiłam sobie wolne ;), potem znów ogarnianie zajęć, które przez tydzień zdążyły się nieźle pozmieniać. Na szczęście udało mi się znaleźć trochę czasu i na zwiedzanie.

Zaczniemy od części wschodnio-północnej Cluja :) Jak pamiętacie część zachodnio-północna to jest jeszcze obszar dość stary, jest tam dworzec kolejowy, cerkiew, Mc’Donald, synagoga i inne. Pewnego razu wracając do kampusu wybrałam drogę na wschód i byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Na początku przeszłam jeszcze przez fragment „Starego miasta”, ale dalej już wszystko wyglądało całkiem inaczej. Sądzę, że kiedyś były to obrzeża miasta: jest tam rzeczka, wzdłuż której ciągnie się uliczka, stoją stare, piękne, domki jednorodzinne (dla kontrastu: równoległa do tej ulica, to blvd 21 Decembrie 1989, czyli główna, najbardziej rozjeżdżana i okablowana ulica miasta), są parki, jezioro z restauracją, trochę domów kilkupiętrowych, nowo-otwarty stadion, place zabaw, ale przede wszystkim dużo zieleni.

Uliczka łącząca z blvd 21 Decembrie 1989:


Mini skate-park (wybaczcie jakość, ale niektóre zdjęcia były robione telefonem):


Jezioro:


Można nawet popływać łódką-łabędziem ;)


Rzeczka (po lewej ciągną się posiadłości, z prawej jest droga):


Bardzo podobały mi się nie tylko domy (niektóre bardzo dobrze zadbane) ale same „podjazdy” do podwórek: każda działka ma swój most:


A tu jeden z najpiękniejszych, chociaż nie odrestaurowany, dom:

Kawiarnia "Quo Vadis", bardzo mnie zaintrygowała. Mam zamiar się tam kiedyś wybrać, zwłaszcza, że ostatnio usłyszałam, iż mają tam najlepsze ciasto czekoladowe w mieście ;)


O, chciałabym się pochwalić ;) Uczę się „obsługi” autobusów! Moja koleżanka mnie przekonała. Niestety, łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Dopiero teraz doceniam ZTM. Po pierwsze nie ma czegoś takiego jak bilet miejski, a jedyne długookresowe są bilety są na jedną linię, co mi niewiele daje bo i tak  nie mam gdzie codziennie jeździć-na uczelnię nie mam dojazdu publicznego, trzeba iść pół godziny. Nie ma też biletów studenckich, wszystkie w tej samej cenie. Co jest ciekawe, jeden bilet kosztuje 3,5 lei ale jest dwukrotnego użytku. Raz kasujesz na jednym końcu, potem na drugim. A, i są najczęściej stare kasowniki „dziurkacze” ;)
Wstawiam zdjęcie biletu-z jednej strony jest skasowany „dziurkaczem”, z drugiej nowszym automatem, drukującym datę na bilecie:

  
Co więcej, nie ma konkretnych, prostych linii autobusowych. Są pętle, czyli autobus jedzie od punktu A do B pewną trasą, a wraca inną. Jest problem, ponieważ trzeba wiedzieć, jaką trasą dokładnie jeździ, gdyż na przystankach, w autobusach/trolejbusach oraz w Internecie nie ma żadnej rozpiski! Jedyne co może pomóc to mapka w Internecie, oddzielna dla każdej linii (ostatnio gdy próbowałam znaleźć dojazd do pewnego miejsca, musiałam przejrzeć po kolei mapki każdej z ponad 30 linii…). Do tego nie ma rozkładu czasowego. Podane jest jedynie o której rusza pojazd z punktu A czy B, a na pośrednich stacjach trzeba liczyć na łut szczęścia. Może i niektórzy wiedzą, ile czasu zajmuje dojazd z punktu A do ich przystanku, ale ja na razie robię tak jak większość, czyli idę na przystanek i czekam: może przyjedzie?

Gdy się już jako tako nauczyłam „obsługi” autobusów to wybrałam się do jednego z nielicznych centrów handlowych Iulius Mall’a. Warto wspomnieć, że centrów handlowych jest bardzo niewiele, ja wiem jedynie, że jeszcze jest chyba Polus Center, ale nie mam pojęcia gdzie. Iulius jest w bardzo zachodniej części miasta, prawie na obrzeżach, więc jadąc mogłam trochę pozwiedzać. Ogólnie, tak jak pisałam poprzednio, w tej części miasta królują blokowiska. Większość jest z okresu około komunistycznego (dość charakterystyczne, chociaż tu lubią półokrągłe balkony), ale im dalej tym pojawia się trochę nowocześniejsze budownictwo.

Fragment Iulius Mall’a:

W każdym razie wybrałam się do tego Iuliusa, gdyż właśnie TAM jest biuro imigrantów. Powinnam się zarejestrować w biurze, niestety z moim szczęściem znów pocałowałam klamkę. Akurat tego dnia, pracowali jedynie do 13-tak głosiła karteczka na drzwiach. W ogóle ostatni tydzień był pod hasłem „całowania klamek”- większość zajęć była przełożona lub odwołana, o czym wcześniej nie wiedziałam.

Iulius Mall jest naprawdę dużym centrum, to jedyne miejsce w Klużu gdzie można znaleźć sklepy sieciówek, np. H&M, Zara, Starbucks czy inne, gdyż na mieście głównie spotyka się niemarkowe butiki, second hand’y czy nieliczne outlety. W Iuliusie można znaleźć wszystko. Ciekawe jest miejsce gdzie został zbudowany: obok rozciągają się dwa dość spore jeziora i widok jest całkiem przyjemny:

Zabawne jest, że w krainie, w której narodziły się przerażające legendy o wampirach, ludzie wprost kochają Halloween. W związku ze zbliżającym się 31 października, wszędzie można spotkać ogłoszenia o imprezach czy spotkaniach, wystawy z dyniami, wampirami i innymi stworami. W Iuliusie natknęłam się na stragan z przebraniami i akcesoriami przydatnymi w „świętowaniu” tego dnia oraz jakieś wielkie artystyczne ozdoby (nawet nie wiem jak to nazwać), na przykład:


Jakby trudno było rozpoznać: to coś to pantofel, nie wiem o co z nim chodzi, czemu się tu znalazł.

Skoro jesteśmy przy temacie wampirów to może napiszę Wam skąd się wzięła postać Drakuli, który pochodzi właśnie z Rumunii. Można tu zwiedzić zamek „Draculi” albo inaczej Włada III.

Drakulę spopularyzował w swojej powieści angielski pisarz Bram Stoker. Opisywał on hospodara (księcia) Włada III Palownika (Vlad Tepeş, 1431-1467), ale imię zapożyczył od jego ojca Włada II Diabła (Vlad Dracul). Przydomek „dracul” wziął się z przynależności Włada II do zakonu dragonów, militarnego stowarzyszenia walczącego z „niewiernymi” czyli Turkami.  Dopiero później „drac” zaczął oznaczać „diabła”, właśnie po wyczynach syna Włada II.

Wład III Palownik zapisał się w historii, ponieważ był niebywale okrutny, nawet jak na tamte czasy. Jego charakter uformował się w dzieciństwie na skutek niewoli na dworze sułtana Murada II oraz okrucieństwa jakiego doświadczyła jego rodzina w tym okresie. Gdy objął rządy w 1456r. rozpoczął się czas terroru. Ulubioną torturą Włada III był pal (turecki pal znaczy cienki, zaostrzony kij), na którym zginęły dziesiątki tysięcy ludzi: dorosłych, starych i dzieci. Używał tej tortury w celu zdławienia buntów bojarski oraz za każde najdrobniejsze przewinienie, od kłamstwa po zabójstwo. Oczywiście stosował także inne sposoby dręczenia ludzi, dobrze znane w tamtych czasach (zainteresowanych szczegółowymi opisami odsyłam do przewodnika Pascala o Rumunii lub innych dzieł poświęconych Palownikowi). Istnieje opowieść, że w pewnym mieście Wład III kazał ustawić złoty kubek by spragnieni mogli napić się z niego wody ze studni-ludzie tak się bali, że kubek ten został skradziony dopiero po śmierci hospodara.

Nie wiem dokładnie jaki jest związek wampira Drakuli z Władem III Palownikiem oprócz okrucieństwa, ale stąd się właśnie wzięła legenda o Drakuli :)

Legendy o samych wampirach funkcjonują w Rumunii od wieków. Nie raz czytałam opowieści, że w czasach sprzed Włada III ludzie nałogowo obwieszali domy czosnkiem. Dlatego tak bardzo mnie dziwi uwielbienie tego narodu dla Halloween- w końcu przez wieki bali się wszelkich ciemnych postaci, a teraz są bardziej zagorzali w świętowaniu niż inne narody. Zwłaszcza, że samo Halloween nie jest ich wymysłem.
Tak z ciekawostek: podobno część Ersamusów (głównie Hiszpanie) pojechało na „Halloweenowy weekend” do Braszova. Sama czytałam o tej wycieczce i główną atrakcją jest oczywiście pobyt w zamku a także impreza w przebraniach ;)

A teraz coś co bardzo polubiłam w Cluju :) Jest tu sporo sklepików, które ja nazywam "rupieciarnia". Można tu za grosze dostać duperele, o których nie zawsze zdajemy sobie sprawy jak bardzo są nam potrzebne. Dla mnie, urządzającej się w nowym miejscu, są to cudowne miejsca. Kupimy tu kuchenne przybory (nawet stare, metalowe, emaliowane w kropki czy błękit, kubki!) garnki, zastawę stołową, wszystko do łazienki, metalowe „męskie” zabawki do garażu czy różnych domowych napraw oraz wiele więcej!
Jeden z takich sklepików:




I jeszcze coś, co uwielbiam: tutejsze mini piekarnie. Nie wiem czy Wam wspominałam, ale tu jest przepyszne pieczywo na słono czy słodko. Tutaj gdy chcesz kupić drożdżówkę czy inną bułę, nie dostaniesz starej buły z niewielkim ilością czegoś w środku, a pyszną, nie raz jeszcze ciepłą, świeżą i delikatną bułkę (najczęściej z ciasta pół-francuskiego) pełną dobrego nadzienia! Oprócz znanego nam Fornetti (chociaż tu nie ograniczają się jedynie do małych ciasteczek, ale również robią większe buły, a nawet jakieś kawałki pizzy) są też ichniejsze sieciówki, a także zwykłe maleńkie piekarnie, gdzie stoi starszy pan w kitlu i sam robi te pyszności, by następnie wstawić je do pieca i za jakiś czas sprzedać Ci gorącego croissanta z żółtym serem w środku. Mam takie szczęście (a może pecha, bo to się źle na mnie odbije :P), że po drodze na zajęcia mijam maleńki kiosk gdzie Pani, zwykle gdy widzi, że idę, wyjmuje z pieca gorące ciasteczka na kształt fornetti. Ja uwielbiam ślimaki z czekoladą czy melci pizza, czyli ślimaki z pomidorowym sosem z przyprawami:


Wyobraźcie sobie takie coś prosto z pieca w mroźny poranek! :D

Na koniec wstawiam jeszcze zdjęcie Katedry wieczorem:

a także jedną z dwóch dróg prowadzących do mojego kampusu (to są schody zaczynające się na przedłużenie blvd 21 Decembrie 1989, czyli ulicy Motilor, a na wprost widać przedszkole), mój akademik jest na górze, po prawej:
 

oraz zachód słońca z mojego okna

Chciałam jeszcze napisać o wschodach i zachodach słońca tutaj. Uwielbiam je. Nie jest to kula nad horyzontem (chociaż tę wersję też kocham!), ale podczas wschodu nagle robi się coraz jaśniej, a z czasem pojawiają się promienie na najwyższych budynkach w mieście. Świetnie to widać jak idę na uczelnię, gdyż droga prowadzi przez wzgórze, mam wtedy świetny widok na fragment rynku z katedrą katolicką. Pięknie to wygląda gdy część budynków skąpana jest w delikatnym słońcu. Podobnie jest przy zachodzie :) Oczywiście dzieje się tak, gdyż Kluż leży w dolinie pomiędzy górami, które wielkością przypominają nasz Beskid ale są bardziej skaliste. Nie mam zdjęć bo nie trafiło mi się bym miała w takim momencie aparat.

Ogólnie żyję sobie tu dość spokojnie. Powoli poznaję ludzi: jest sporo Polaków, ale najwięcej chyba Niemców i Hiszpanów. Próbuję chodzić na zajęcia, ale ostatnio mi to nie wychodziło w tygodniu „całowania klamek”. Ogólnie to wcale zajęć mało nie mam: niby ich jest niedużo ale prawie wszystkie polegają na tym, że najpierw mam 2h zegarowe wykładu, a potem 2h seminarium z tego samego przedmiotu. Prawie wszystko jest po 4h, a do tego do większości seminariów trzeba coś poczytać-jeden rozdział książki (zwykle bywa tak ok.80 stron) na zajęcia. Nie powiem, że się bardzo gorliwie przygotowuję (chociażby dlatego, że na razie nie było zbyt wiele zajęć), ale mimo wszystko sporo będzie do zrobienia.
Za to niektórzy na innych wydziałach, mają duuuużo mniej zajęć-głównie dlatego, że nie ma u nich wykładów w języku angielskim a jedynie rumuńskim, więc dostają materiały, a na koniec tylko zdają egzamin. Jeszcze większym absurdem, który spotkał inne osoby, jest gdy profesorowie każą chodzić na zajęcia po rumuńsku „dla zasady”, a oni i tak mają egzamin po angielsku gdyż nie znają tutejszego języka. Ja na szczęście/nieszczęście tak nie mam-wszystko po angielsku. Czasami jest strasznie ciężko, bo niektórzy mają katastrofalną wymowę i nic nie mogę zrozumieć, a czasami słownictwo przedmiotowe jest trudne i dla mnie na razie nie znane (jak np. Conflict and Negotiation Theory, czy coś w tym stylu…). Wierzę jednak, że jakoś to potem pozaliczam ;)
Co do pogody to nadal, odpukać, jest piękna. Teraz robi się coraz chłodniej, ale mroźne poranki są zaledwie od paru dni. Jest słonecznie, a na drzewach cały czas liście w całej gamie kolorystycznej: od zieleni, przez żółć i pomarańcz do jaskrawej czerwieni. Nie wiem jak dokładnie jest teraz w Polsce, podobno też ładnie, ale ja się niezmiernie cieszę z rumuńskiej „złotej jesieni”.

Na razie to tyle o moim życiu w samym Klużu. Czeka Was jeszcze post, w którym opowiem o mojej wczorajszej wyprawie do Turdy i wąwozu Cheila Turzii. Postaram się to dużo szybko wstawić!
 
Trzymajcie się ciepło!
Ola

czwartek, 6 października 2011

Rumunia: SALUT!

Pozdrawiam z Rumunii! :)
Zanim zacznę opowiadać chciałabym poruszyć dwie sprawy.

Po pierwsze przepraszam za takie opóźnienie (jestem tu prawie od tygodnia), ale oczywiście na tyle pokoi to JA muszę mieć ten, w którym na razie nie ma Internetu. Nie wiadomo kiedy to naprawią (miało być we wtorek gotowe…), ale czasami łapię wi-fi na uczelni, więc całkiem kontaktu z rzeczywistością nie tracę.

Po drugie pragnę gorąco podziękować wspaniałym ludziom, którzy zrobili mi niesamowitą niespodziankę z okazji wyjazdu!
Przede wszystkim dziękuję pomysłodawczyni i organizatorce Valerce ;)
Gwiazdom srebrnego ekranu również należą się podziękowania czyli:
Dymitrowi A, Piotrowi A, Piotrowi B, Uli B, Mikołajowi D, Justynie D, Andżelice F, Marcie G, Justynie I, Jarkowi K, Dorocie K, Łukaszowi K, Damianowi L, Piotrowi O, Asi P, Ewelinie P, Tomusiowi R, Michałowi R, Oli S, Pawłowi S, Pawłowi T, Romkowi Sz, Kasi Z.
i innym, którzy odzywali się do mnie przed wyjazdem :)

Zaczynamy!

Moja przygoda z wymianą studencką Erasmus w Rumunii rozpoczyna się 29 września, w momencie wjazdu do miasta Oradea. Pierwsze wrażenie: „co to jest?!”. Jedyne co pamiętam to przerażenie i zaskoczenie, wielki hałas, samochody jeżdżące jak chcą, ludzie na pierwszy rzut oka w naszym prasko/grochowsko/jeszcze „stadionowym” klimacie, rozwrzeszczani, biegający po ulicy w tę i z powrotem, mnóstwo oparów samochodowych, z fabryk oraz domów gęsto rozsianych wzdłuż drogi. Naprawdę, chciałam od razu brać nogi za pas i wracać do Polski.  

Ogólnie Rumunia, gdy się jedzie od strony Węgier, jest piękna. Góry nie są strome, choć czasami dość wysokie, porośnięte lasami, przeplatane łąkami czy polami. Jechało się tu przyjemnie bo i drogi są w całkiem dobrym stanie. Niestety na temat ogólnego krajobrazu Rumunii nie mam na razie wiele do powiedzenia, bo poza miasto jeszcze nie jeździłam, a po drodze jedynie można było takie widoczki zobaczyć:

O czym jeszcze warto wspomnieć w związku z podróżą? Bardzo zaskoczyło mnie miasteczko Huedin. Ogólnie jest to zwykła mieścina, ale gdy wjeżdżamy w teren zabudowany wyrastają przed nami wysokie, kilkupiętrowe, nowo wybudowane domy z niesamowitymi dachami. Mam wrażenie,  że budowniczowie prześcigali się w ilości skosów, zawijasów i ozdóbek. Niestety, nie mam pojęcia jakie te dachy mają znaczenie.


Gdy dotarłam do mojej miejscowości, czyli do Cluj-Napoca (czyt. Kluż-Napoka), wcale nie poprawił mi się humor. Pierwsze wrażenie na pewno było dużo lepsze niż w przypadku Oradei, ale mimo wszystko zaczynałam żałować decyzji. Sytuacji nie poprawił fakt, że pomimo posiadania mapy i przepytania kilkunastu osób szukaliśmy akademika przez 1,5h kręcąc się wokół niego, ani to, że po tak długiej podróży czekałam w kolejce przez 2 godziny na zakwaterowanie…
Na szczęście mój pokój pozytywnie mnie zaskoczył. Całkiem spory, dwuosobowy (na razie jestem sama!), z łazienką i małą kuchnię gdzie mam lodówkę i parę szafek.
Tak naprawdę do pokoju weszłam około godziny 18 czasu miejscowego (godzinę później niż w Polsce), więc jedyne co zrobiłam to rozpakowałam się i poszłam spać.

Kolejny dzień zaczęłam od… wyspania się :D Jak wygramoliłam się z łóżka to zaczęłam robić to co robię od tygodnia czyli łazić po mieście i zwiedzać, co tamtego dnia nazywało się po prostu „iść przed siebie”. Jak już trochę ochłonęłam i zaczęłam inaczej patrzeć na okolicę, to zaczęłam zmieniać opinię.

Cluj jest stary i piękny, ale bardzo zaniedbany. Ma parę minusów:
1. coś co mnie niesamowicie irytuje, czyli KABLE.
Są wszędzie! Przyczyną są trolejbusy, które są tu główną komunikacją publiczną, ale także zwykłe niedbalstwo. Na słupach potrafi wisieć kilkadziesiąt różnej wielkości kabli. Zresztą pojawią się one na wszystkich zdjęciach robionych przez ulicę.
2. chaos w budownictwie.
Wszystko jest wymieszane. Najczęściej bywa tak, że stoi budynek, stary, zniszczony z wywalającymi się śmieciami zza dziurawych drzwi, obok piękny, nowo-odrestaurowany z podobnej epoki, następnie blok typowo komunistyczny, fabryka z dymiącymi kominami, cerkiew, a na koniec jeden z nielicznych nowoczesnych budynków. Miasto kontrastów. Tu oto przykład-po lewej nowoczesny budynek Uniwersytetu Medycznego, obok nieczynna fabryka, a z prawej prawosławna cerkiew przyszpitalna.




3. to o czym wcześniej wspomniałam: ogólne zaniedbanie.
Nawet w ścisłym centrum miasta nie doświadczymy jednolitego obrazka stojących obok siebie pięknych, odrestaurowanych budynków z dawnych wieków. Dodatkowo zaglądając na podwórza możemy się jeszcze bardziej przerazić. Mnie rozbroiła sytuacja, gdy na zaśmieconym, maleńkim podwórku na tyłach kamienicy stał nowiuteńki Mercedes :) Chociaż z drugiej strony widać, że miasto powoli, powoli bierze się za renowację-trwają remonty niektórych zabytków.

Zaczęłam od wad bo mam zamiar więcej opowiedzieć o ZALETACH :)
Ogólnie czuję się jakbym trochę cofnęła się w czasie. Przyczyną jest oczywiście stare budownictwo-jak wspomniałam, nowoczesnych budynków jest niewiele, a i to raczej rozsiane po uliczkach.
Pierwsze wzmianki na temat osady Napoca pojawiły się już w II w.n.e. (Mam wrażenie, że Rumuni bardzo szczycą się swoim romańskim pochodzeniem. Oto pomnik na głównym bulwarze:)



A z drugiej strony podkreślają swoją przynależność do Unii Europejskiej-wszędzie gdzie wisi flaga rumuńska, jest też flaga Unii.

Napoca już w 124 r. n.e. otrzymało status miasta, później po opuszczeniu tych terenów przez Rzymian, miasto nadal się rozwijało aż do 1241r. kiedy to zostało doszczętnie zniszczone przez Tatarów. W 1405r zyskało status „wolnego miasta”, co zaowocowało gwałtownym rozwojem. W XVw. zaczęto zapisywać je w dokumentach jedynie jako „Cluj”, dopiero w 1974r, w 1850 rocznicę nadania miejscowości praw miejskich, dla podkreślenia rumuńskich korzeni dołączono drugi człon nazwy „Napoca”.

Dzisiaj miasto ma podobny status jak nasz swojski Kraków. Drugie miasto w państwie, większość mieszkańców to studenci oraz życie miasta toczy się wokół centrum.
 
Nie potrafię nazwać tego obszaru Starym Miastem, ponieważ nie widać granicy oddzielającej nowe od starego. Całe miasto jest staroświeckie. Wobec tego centrum nazywam obszar rozciągający się od Piaţa Unirii („Piaţa”-sądzę, że można przetłumaczyć po prostu jako „plac”) do Piaţa A. Iancu. Piaţa Unirii można nazwać głównym rynkiem miasta, chociaż nie stoi na nim ratusz a przepiękna Biserica romano-catolică Sf. Mihail (kościół rzymsko-katolicki św. Michała). Świątynia ta jest drugim co do wielkości kościołem w Rumunii.


Fragment placu (po lewej jest kościół):




I grupa dzieci, które pod opieką opiekunek biegały przemoczone bawiąc się w fontannie ;)


Idąc dalej dochodzimy do „bulwaru” czyli blvd Erolior. Jest to ulica na której z lewej strony jest deptak z różnymi lokalami, a z drugiej ruchliwa, dwupasmowa ulica. Należy zauważyć, że nawet wokół „rynku” jeździło bardzo dużo samochodów.

 Blvd Erolior:



Na chwilę wrócę do kwestii samochodów. Niestety, jest ich tyle co kabli. Większość to narodowe Dacie, sporo także starych samochodów i wiele taksówek. Tak naprawdę taksówka (ok. 1,8 lei/km., 1 lei~1zł, w zależności od kursu euro) albo własne nogi to najlepszy sposób poruszania się. I jeszcze jedno: samochody parkują wszędzie! Zdarza się, że w środku miasta jeden pas ruchu jest zajęty przez zaparkowane samochody.

     Idąc ulicą Erolior, po prawej stronie mijamy grecko-katolicką cerkiew:

następnie prawosławną:

i sporo różnych cukierni, restauracji rozstawionych na deptaku czy dziwnych sklepów (np. Hong Kong Magazin).

Blvd Erolior długa nie jest, ale kończy się placami Piaţa A. Iancu i Piaţa Ştefan cel Mare. Po prawej stronie, na Piaţa Ştefan cel Mare stoi Teatr Narodowy i Opera Rumuńska,




a po lewej na Piaţa A. Iancu przepiękna Catedrala ortodoxă română (katedra prawosławna).




Zachwyciło mnie zwłaszcza jej wnętrze. Niestety, nie mam dla Was zdjęć. Mogę jedynie trochę ją opisać: niezwykle wysoka i długa, Ikonostas z bardzo ciemnego złota na którym jest wiele małych ikon przedstawiających różne święta, do tego ciemne freski, okna nieduże, wysoko rozmieszczone. Naprawdę ma niesamowity klimat, chociaż wybudowana była zaledwie około 100 lat temu! Byłam tam ostatnio w niedzielę na Liturgii. Pomimo mojego zachwytu będę chodzić gdzie indziej-mnóstwo ludzi (wiem, brzmi to dziwnie dla warszawiaków), którzy cały czas chodzą po cerkwi! w trakcie nabożeństwa

Ulica 21 Decembrie 1989 jest równoległa do blvd Erolior. Wracając nią w stronę Piaţa Unirii natknęłam się po drodze na pochód postaci ze średniowiecza ;)




A oto i parę zdjęć zrobionych na ulicy 21 Decembrie 1989:





I tak naprawdę to jest ścisłe centrum. Tworzy jest prostokąt: na wschodzie Piaţa Unirii, na południu blvd Erolior, na zachodzie Piaţa A. Iancu, a na północy blvd 21 Decembrie 1989.

Oczywiście to nie jest cały Kluż! I to nie wszystko co widziałam ;)

Przez następne dni dalej rozszerzałam swoją znajomość miasta. Po trochu odbijałam w różne dzielnice. Można powiedzieć, że wcześniej wspomniane centrum jest w samym środku miasta. Na razie zbadałam dzielnice w stronę zachodnią, południową i na północ.

Strona południowa.
Zaczynam stąd bo najbliżej mojego kampusu :)
W tych okolicach mieści się obszar głównego gmachu Uniwersytetu Babeş-Bolyai na którym, mam nadzieję, w końcu zacznę studiować… Ogólnie budynki UBB są rozrzucone po całym mieście (prawie jak UW), ale mój główny wydział mieści się tuż obok gmachu uniwersyteckiego:




Budynek jest ogromny toteż nie udało mi się objąć go na zdjęciu całego.
      W pobliżu są też mury starego Cluja i kościół, który jakby „stapia się” z murami:






Trzeba też przyznać, że wokół jest sporo ładnie odrestaurowanych, spokojnych uliczek:


Strona zachodnia.
Jak dla mnie typowe blokowiska :) Daleko się nie zagłębiałam, ale spory kawałek zobaczyłam. Wrzucam Wam parę różnych zdjęć:







Nie brak i takich obrazków wśród blokowisk, ale i na tyłach kamienic w centrum także na nie można się natknąć.





Strona północna.
Można rzec, że jedna z bardziej uczęszczanych dzielnic. Tu bardzo często widać kontrasty. Nowoczesny budynek Banca Transilvania, obok odrestaurowane budynki z wieżyczkami i wykuszami, a za rogiem rozsypująca się kamienica czy wielka bryła z ogromnym plakatem i znaczkiem Mc’Donalda. Ta część miasta ciągnie się wzdłuż ulicy Horea, na której również będę mieć zajęcia. Przeszłam ją aż do Dworca Kolejowego. Po drodze trafiła mi się cerkiew ze specyficznym dachem i synagoga.








O, i rzeka: Mały Samosz:







Zapomniałam wspomnieć, że został mi jeszcze obszar niezbadany czyli wschód (mój akademik mieści się na południowy-wschód od rynku) oraz północny wschód. Przyjechaliśmy do miasta od wschodu, ale nie widziałam wiele-jedynie obrzeża miasta i jakieś supermarkety, ale pewnie i tam niedługo się wybiorę, by zbadać wszystko. Północny wschód to jeszcze fragment „starego miasta”, na razie jedynie tam zajrzałam:





A teraz parę ciekawostek:
1. na szczęście to jeden z nielicznych pojazdów POLITII :)




2. a to precel (zapomniałam jak się nazywa), który jedzą tu wszyscy!




Kosztuje 1-1,5 lei, jest cieplutki i może być z sezamem, makiem i czymś jeszcze-próbowałam jedynie sezamu, więc nie wiem jaki jest trzeci rodzaj ;)
      3. a to jeden z fast foodów:



mnie jakoś tam nie ciągnie (logo jest przerażające!), ale ludzie się nie boją i bywają niezłe kolejki do tego przybytku.  

4. Na ulicy sprzedają smażone/prażone (?) kasztany.




na razie się bałam je kupować, ale dziś podejrzałam jak dzieciak je jadł, więc pewnie się skuszę ;P

      Na koniec mojej opowieści o Klużu możecie zerknąć na małą panoramę miasta z jednego w wyższych budynków (mini centrum handlowe, które ma chyba 5 pięter).


Jeżeli chodzi o miasto to tyle :)

A co u mnie?
W sumie dobrze się tu czuję. Szybko się zaaklimatyzowałam, nawet polubiłam to miejsce, choć nie potrafiłabym tu żyć na stałe. Trzeba przyznać, że żyje się spokojniej niż w Warszawie, ludzie tak nie pędzą, wręcz przeciwnie-raczej nikomu się nie spieszy. Na razie mam takie odczucia, ale zobaczymy co będzie jak zacznę chodzić na zajęcia ;)
A propos studiów! Na razie nie chodziłam na wykłady, ponieważ tutaj też jest niezły chaos, jak na naszym rodzimym UW :) Nikt nie przesłał mi żadnych informacji o planie, więc sama się wybrałam w sobotę by cokolwiek się dowiedzieć (w poniedziałek zaczynały się zajęcia), ale okazało się, że w soboty i niedziele żadne urzędy nie pracują i mam się zgłosić we wtorek, bo „w poniedziałek dużo pracy będzie”. I tak się to ciągnie: chodzę tam codziennie a dopiero dziś dostałam rozkład zajęć, by móc sobie je wybrać (tak by otrzymać te 30 ECTSów, co jest problemem bo oni mają ok.25 ECTSów w I semestrze 3 roku). Niestety, jutro też jeszcze nie pójdę na zajęcia bo muszę znów udać się do biura by dowiedzieć się czemu w ciągu jednych zajęć są 3 przedmioty i na co mam chodzić…
Ale cóż :) Wobec tego idę dopiero w poniedziałek, bo piątki wg. planu są wolne. Pytałam się koordynatorki Erasmusa to podobno profesorzy nie robią problemów nam, erasmusowcom w pierwszym tygodniu-mam taką nadzieję!
Co warto powiedzieć o studiach tutaj: zajęcia trwają 2 godziny zegarowe, a przerw nie ma… I są rozrzucone po różnych budynkach, gdyż wydziały mieszczą się w starym budownictwie i czasami wychodzi, że w jednym budynku są tylko dwie sale albo sala 105 okazuje się toaletą jak dla pewnej dziewczyny, którą właśnie tam poznałam ;)

Co do języka to jak na razie umiem powiedzieć tylko „Dzień dobry” i „Dziękuję”. Nie przejmuję się tym zbytnio, bo od czwartku mam mieć zajęcia z rumuńskiego, a po za tym bardzo dużo ludzi mówi tu po angielsku. A jak nie, to język „machanie rękami” też się sprawdza ;)

Wiem, że przedstawiłam Wam obraz Cluj-Napoca nie tak jak pewnie sobie go wyobrażaliście, ale ja też przyjeżdżając tu miałam inne wyobrażenie. Mimo wszystko cieszę się, że tu jestem. Miasto naprawdę ma swój urok, którego nie da się opisać słowami czy zdjęciami. Trzeba po prostu się przejść, usiąść pod Katedrą na ławeczce, powygrzewać się w słońcu (mam tak ok. 25’C), pozaglądać w różne uliczki i nie spieszyć się.

Co jeszcze jest ważne? Ludzie są bardzo uprzejmi. Nie tylko wytłumaczą i pomogą ale także pójdą z Tobą by Ci pokazać drogę, rozrysują na kartce mapkę czy będą powtarzać wskazówki aż zrozumiesz :) Zapomnijcie o obrazie „Rumuna z bazaru”. To nie w Cluju.

Się rozpisałam, współczuję Wam czytania moich wypocin :)
Ale obiecałam, więc musiałam streścić mój pierwszy rumuński tydzień. Nie bójcie się, nie mam zamiaru pisać codziennie. Jak będzie się coś ciekawego działo to się odezwę ;)

Pozdrawiam i ściskam!
Ola